Czasami, niespodziewane, zewnętrzne trudne wydarzenia zatrzymują nas w miejscu.
Być może w ten sposób wszechświat daje nam do zrozumienia, że warto chwile „pobyć ze sobą”, bo zwykle jest wiele ważniejszych spraw niż ja sam/sama.
Dla wielu z nas to bardzo niewygodne miejsce. Przyzwyczajeni do ciągłego biegu dzisiejszego świata, mamy przymusowy odruch by…coś zrobić, jakoś zadziałać - już teraz, natychmiast.
Być ze sobą w „bezruchu” i ciszy czasami sprawia nam dużą trudność.
Bo tu - więcej „widać, czuć i słychać”, i czasami nie są to dla nas przyjemne informacje.
Co wtedy robić? A może nic nie robić w sensie działania?
Może warto po prostu doświadczać całym sobą „stanu utknięcia”, niczym Tarotowy Wisielec (Arkan XII)?
Wisielec, to karta rozwoju w „zastoju”.
Wisielec uczy pokory, cierpliwości, kontemplacji i uważności.
Uczy słyszenia swojego wewnętrznego głosu, rozpoznawania i bycia w kontakcie z własnymi emocjami. Na wyższym poziomie, to karta rozwoju duchowego, kontaktu ze swoim „wyższym Ja”.
Wisielec mówi: czasami warto zawisnąć, by odnowić kontakt ze swoim wnętrzem.
Wisielec wisi powieszony za jedną nogę na drzewie.
Wisi, ale tylko pozornie nic się nie dzieje.
Nie bierze udziału w życiu na zewnątrz, nie zajmują go już wszystkie codzienne sprawy i inni ludzie, tak bardzo „jak wczoraj”.
Ogląda teraz świat z innej perspektywy, ale przed wszystkim jest w głębokim procesie „z samym sobą” w izolacji, spokoju i ciszy.
Odbywa niezwykłą medytacyjną podróż tylko we własnym towarzystwie.
Pewnego dnia doznaje olśnienia.
Dookoła jego głowy pojawia się aureola, która symbolizuje oświecenie…
Doznał i doświadczył efektu „aha”…czyli…”wiem”, a raczej głębokiego „jestem”.
Z kontemplacji wisielca „budzi” tarotowa Śmierć (Arkan XIII).
To zmiana.
Tak jak było - już nie będzie. Od Teraz będzie inaczej.
I to tego momentu, boimy się najbardziej. Zmiany.
Ale wisielec jest już na nią gotowy.
Transformacji ulegają stare nawyki, przekonania, ostatnio „sprawdzający” się stan emocjonalny i mentalny.
Wie już, co służy a co nie służy i co trzeba zostawić i pożegnać.
Jest śmierć - jest żałoba - a wraz z nią smutek, żal i chwila niemocy.
Ale coś umiera, by coś nowego mogło się urodzić.
Śmierć to zarówno koniec jak i początek.
To koniec jednego etapu po to, by mógł zacząć się kolejny.
Pojawiają nieśmiało nowe pomysły i idee.
Powoli wraca moc do bycia, do życia, chciejstwo i sprawczość.
Na horyzoncie niczym wschodzące słońce zaczynają być dostrzegalne stare i nowe zasoby oraz odczucie wdzięczności za to co jest…
Jest na czym budować…
Tu jest wreszcie czas na działanie - zrób coś, zadziałaj - zrób cokolwiek - ale może inaczej niż do tej pory?
Pojawia się głęboki oddech i poczucie, że wszystko powoli wraca do Równowagi (Arkan XIV).
Balans, poczucie odzyskania jasnego widzenia miejsca gdzie jestem, zrównoważenie, spokój, dystans, poczucie równowagi między tym co wewnątrz i na zewnątrz.
Odnalezienie złotego środka, takiego miejsca w sobie, które daje stabilizację, opanowanie i poczucie bezpieczeństwa.
Teraz dopiero jestem gotów by iść dalej.
Ponieważ jestem biologiem, cały ten proces kojarzy mi się z przemianą poczwarki w motyla.
Natura tak pięknie i wprost, daje nam „lekcje koła życia”.
Poczwarka to kolejne stadium rozwoju motyla. Gąsienica przestaje przyjmować pokarm, opróżnia przewód pokarmowy, zrzuca z siebie oskórek i zmienia się w nieruchomą formę. Z pozoru można uznać ją za martwy organizm, tymczasem we wnętrzu formuje się dorosły motyl.
Poczwarka też wisi - w ciszy, „ciemności” i izolacji.
Jednocześnie dokonują się w niej ogromne przemiany wewnętrzne - fizjologiczno-metaboliczne, które ostatecznie skutkują przemianą poczwarki w pięknego motyla.
Poczwarka umiera, ale jej tkanki po transformacji wchodzą w skład ciała dorosłego osobnika.
Jej „ciało” praktycznie się rozpuszcza, a z niepozornych zgrupowań komórek wykształcają się narządy i skrzydła dorosłego owada.
Wszystko trwa dokładnie tyle - tyle ile ma trwać.
Nic nie jest przyśpieszone ani przedłużone - inaczej proces się nie dopełni i z poczwarki nie powstanie motyl.
Motyl w zależności od gatunku żyje kilka godzin, dni lub miesięcy.
W końcu - również umiera.
Przeżywamy życie z tysiącami takich cykli.
Coś się zaczyna, coś się kończy, chwila oddechu i znów, coś się zaczyna, coś się kończy, chwila oddechu i cały cykl zaczyna się od nowa.
To odwieczny „cykl koła życia”.
Czasami wisimy za długo lub za krótko…
Boimy się zmian więc na długo utykamy w letargu…
Z tego samego powodu, przerywamy „zastój”, by do miejsca podjęcia decyzji o zmianie i doświadczeniu jej - nie dotrzeć.
Powyższe, może mieć miejsce zarówno ze świadomych, jak i podświadomych, niewidocznych dla świadomości powodów.
Proces się nie dopełnia.
Motyl w ogóle nie powstaje albo powstaje zdeformowany i żyje krócej niż zakłada jego „naturalny” rozkład jazdy.
Czujemy, że coś jest nie tak.
Wciąż w tym samym miejscu choć inaczej, żyjemy iluzją o życiu i byciu.
Pozwalanie sobie czasem na niewymuszone przez zewnętrzne okoliczności „pobycie” w tarotowym Wisielcu, przygotowuje nas na zmiany.
Człowiek uczy się przez doświadczenie.
Częste bycie w tym miejscu, pozwala nam częściej doświadczać siebie, pogłębiać świadomość o nas samych, a z czasem, zaprosić do siebie akceptację i zgodę na to, że zmiany są częścią życia.
Warto więc czasami się „zawiesić” by doświadczyć rozwoju w „zastoju”.
—————————————-
Oprócz tego co świadome i logiczne, fascynuje mnie to co podświadome i duchowe. Stąd miłość do kart Tarota, pracy z energią, szacunek do dorobku przodków, ciekawość prastarych kultur i obyczajów oraz adaptacja tego co rezonuje do życia i pracy z ludźmi.
W swojej pracy rozwojowej z klientami, wspieram proces pracy ze świadomością o pracę z tym co ukryte-nieświadome.
Narzędziem by tam zajrzeć, są właśnie karty Tarota.
Czego nie wiedzę?
Gdzie warto popatrzeć?
Na czym warto się teraz skupić?
To tylko nieliczne pytania, o które warto „zapytać” swoją podświadomość za pomocą kart.
Więcej o tym jak pracuję i czym są dla mnie karty Tarota znajdziesz tutaj: