Sens jest zawsze na styku, na połączeniu różnych płaszczyzn. Czasem przeszłości z przyszłością (bo teraźniejszość jest nieuchwytna), czasem życia i śmierci. Jak w spełnieniu. Najpiękniejszy jest czas oczekiwania i świadomość bliskości chwili, której się wyczekiwało. Samo spełnienie nie jest już najbardziej energetyzujące, ale ta chwila tuż przed. Sensem jest więc czekanie na to, co przyniesie życie. Sam moment uniesień lub deprecjacji jest już skutkiem. Sens wszystkiego jest zatem w założeniach a priori. Sens to przyjmowanie bez dowodu, bez sprawdzenia, czyli branie życia za rogi takim, jakim jest. Jednak do tego trzeba wiary. Sens widzą tylko ci, którzy mają wiarę. Może nawet nie jest ważne, w co się wierzy - w wartość, którą odnajduję się w sobie. Może więc wierzyć w siebie... Cóż, kiedy świat nie pozwala dostrzec w sobie tego, co najlepsze, co niepowtarzalne. Kiedyś różniliśmy się pięknie. Obecnie większość szuka tych samych sensów, chce tak samo wyglądać i mieć to samo co inni. I tu kolejne pytanie: czy sens jest w większości obiektywy czy subiektywny. Sensem moim jest wartość, która nie dla każdego jest tym samym. Jednak wartość wciąż jest tą samą Platońską ideą. Bo świat może być tylko transcendentny, co więcej - świat może być tylko światem Pleromy - światem pełnym.
Sens zaczyna się więc gdzieś w nas, w naszym wnętrzu, ale jest nieskończony i nieokreślony.
Pisałem już o sensie, o zrozumieniu i o szacunku. Ale to było kiedyś tam w przeszłości. Na tym etapie - tu i teraz - mogę stwierdzić, że sens to połączenie tego, co w nas nieskończone, nieokreślone i nieokreślające, ale i tego, co jest szacunkiem do samego siebie.
Czy z sensem nie jest przypadkiem tak - Credo quia absurdum...?
Anna Kamieńska ma znowu rację:
Rzecz z rzeczą sczepia się
pazurem podobieństwa
rzecz szuka rzeczy i gdzieś na ich styku
rodzi się światło sensu.