W ciągu ostatnich lat zjawisko tzw. rozwoju osobistego mocno zyskało na znaczeniu. W odpowiedzi na zapotrzebowanie (a może i przyczyniając się do kreowania tegoż zapotrzebowania) powstało wiele różnorodnych ofert warsztatów, programów rozwojowych, szkół, organizacji. Można rozwijać się na tysiąc różnych sposobów, od klasycznie psychologicznych programów po propozycje na pograniczu ezoteryki czy wręcz magii. Można by zapewne wiele pisać o tym, skąd wzięło się samo zjawisko, w końcu jeszcze kilkadziesiąt lat temu do rzadkości raczej należało spotykanie się ludzi na różnego rodzaju warsztatach i zajmowanie się „własnym rozwojem”. Tak wprost nazywając. Sama psychologia jest ostatecznie młodą dziedziną nauki, a traktowanie psychoterapii jako drogi rozwijania własnego potencjału, a nie tylko leczenia ewidentnych zaburzeń, to w ogóle osiągnięcie stosunkowo niedługiego okresu czasu. W pewnych środowiskach „praca nad własnym rozwojem” jest wręcz bardzo pożądanym zjawiskiem. Nawet w bardzo dobrym tonie. Rozwijam się, pracuję nad sobą – to mnie jakoś pozytywnie określa.
Wędrując drogą własnego rozwoju w pewnym momencie jednak napotkałam na tej drodze, nie, nie napotkałam, właściwie rozbiłam się dość mocno o pytanie – a właściwie to po co? Uświadomiłam sobie, że podejmując kolejne i kolejne działania w kierunku „własnego rozwoju” tak naprawdę zakładam, że ciągle jestem jakaś niekompletna. Że stale oczekuję zmiany, która ma sprawić, że będę bardziej siebie akceptować, że będę czuła większą satysfakcję z życia, że... Że za kolejnym rozwojowym pagórkiem wyłoni się to coś, na co od tak dawna czekam. Ale co właściwie?
I tak idąc i idąc tą drogą spotkałam się wreszcie z Wielkim Hamulcowym. Z kimś, kto powiedział „nie”. Dojrzałam w tej ciągłej presji zmieniania siebie, że próbuję przemocą stworzyć coś, czego nie ma. A przecież całe życie toczy się w tym, co jest. Jesteśmy wszystkim, czego potrzebujemy.
Może więc chodzi bardziej o to, by po prostu spojrzeć sobie w twarz, spojrzeć innym w twarz. By powrócić do rzeczy najprostszych, które umykają nam gdzieś w codziennym zabieganiu, w huku miasta, w całej machinie cywilizacji, którą sami sobie stworzyliśmy. Zatrzymać się gdzieś w swoim ogródku i dojrzeć, że jest dokładnie taki, jaki powinien być.