Rosenberg podaje, że pod każdym zachowaniem dziecka (później dorosłego), zawsze kryje się jakaś potrzeba i tym samym dążenie do jej zaspokojenia. Samodzielnie lub w relacji z kimś. Trudność pojawia się, gdy potrzeby dziecka są inne w danym momencie niż potrzeby opiekuna (dziecko ma potrzebę zabawy, gdy dorosły odpowiedzialność za bycie punktualnie w pracy). Rozwiązaniem nie jest racja i „czyje ważniejsze”, ale szacunek i „spotkanie się po środku” (chwila wspólnej zabawy przed wyjściem, „zamknięcie” jej), sygnał, że moje jest ważne i twoje jest równie ważne. Takie podejście, gwarantuje budowanie relacji i więzi, opartej na szacunku i zaufaniu, zwiększając niejako potrzebę wzajemnej współpracy (która u małego dziecka, w fazie egocentryzmu dziecięcego na pewno nie jest priorytetowa).
Rodzice, opiekunowie, wychowawcy zadają najczęściej podobne pytanie – co robić? Odpowiadam – BYĆ PRZY. Dziecko z powodu niedojrzałości układu regulującego emocje, nie jest w stanie się samo uspokoić, izolacja i pozostawienie samemu sobie („niech się wypłacze”) nie może pomóc „wychować”. Dziecko by wrócić do równowagi potrzebuje bliskości dorosłego. Uważnej obecności. Na słowa i wyjaśnienia jest czas gdy emocje dziecka i dorosłego przepłyną. Czasem nawet bywają zupełnie niepotrzebne.
Często powtarzam, że dzieci pokazują opiekunom prawdę o nich, a właściwie o wyobrażeniach i ”automatach” w jakich ci funkcjonują. Bo czy naprawdę chodzi o to, że maluch krzyczy na ulicy i leży kopiąc, a my potrzebujemy właśnie spokoju? Czy raczej chodzi o to, co inni pomyślą: nie radzi sobie, zła matka, okropny bachor etc. Czego tak naprawdę się boimy? Czego potrzebujemy? I co czuje i potrzebuje w tym momencie dziecko? Co jest tak naprawdę ważne dla mnie, dla niego?
Często też powtarzam, że życie w rodzinie z dziećmi, to ciężka praca… nad sobą. Nad swoimi przekonaniami, odklejaniem wyobrażeń o sobie i innych (że coś ma być jakieś), w końcu konfrontuje z tym, co jest i na co faktycznie mieliśmy i mamy wpływ (ach ta kontrola). Ta praca - rozwój - jest czystym życiem i celem samym w sobie. Jest niezwykle pociągająca, o ile przyjmie się swoją kompletność i wystarczalność, oraz jest się w kontakcie ze sobą w „tu i teraz”. Każde bycie samemu ze sobą lub z dzieckiem nie jest już nudne, monotonne i stresujące, a holistyczne spojrzenie na dwie strony relacji, pozwalają dostrzec fascynującą głębię tego kim się jest i kim jest ten maluch oraz dbać tylko o chwilę obecną. Z niej wypływa cała reszta, a na wszystko, co ma być, jest czas.
Pamiętam dokładnie, gdy nasz starszy syn mając te swoje dwa lata z hakiem, pierwszy raz „położył się na chodniku”, bo nie chciał iść do lekarza, doskonale pamiętam co czułam patrząc na niego, widząc spojrzenie przechodniów, jakie myśli kłębiły mi się w głowie. I pamiętam, jak tylko mówiłam z mokrymi oczami, klęcząc i próbując przytulić: JESTEM przy Tobie. Wszystko wkoło przestało na parę chwil istnieć, potem wstaliśmy, popatrzeliśmy na siebie i poszliśmy dalej. Później „położył” się już tylko raz w parku, bo chciał zabawkę innego dziecka, serce już wiedziało co robić, a on zyskał przekonanie, że jest bezpieczny i ma prawo BYĆ z tym co się w nim dzieje.