O pustce. Takiej, która się przydarza, chwilowej, ulotnej, pięknej.
Samego słowa się już bałam. Pustka - to nic. A nie może być niczego, zawsze musi być coś.
Albo idealizuje się tę pustkę, że to jest coś, do czego trzeba dążyć. I żeby się nastarać, tak na porządnie, żeby to osiągnąć. Też takie przeczucie, że to przyjdzie i przejdzie, że w pustce się bywa, a nie jest.
I nagle to po prostu przychodzi. Nawet się specjalnie nie starasz, już Ci się znudziło, zapomniałaś. Gdzieś tam to zeszło na dalszy tor. Teraźniejszość Cię pochłonęła i nagle z cicha pęk. Pusto. Jest tu i teraz i nie ma tego co było i już nie rozkminiasz i w sumie wali Cię to, co będzie. Jest jak jest. I co? I fajnie. Ulga.
Radosny spokój.
Ta pustka wcale nie jest pusta! Mieści się w niej wszystko to, co jest. Stopklatka. Ujęcie, uchwycenie. Mrugnięcie okiem, ulotne, na chwilę, ale kurde warte wszystkiego.
I nie ma pytań, obaw, emocji. Jest stan. Myśli są, ale właśnie nie dominują, jakby w tle. Bez medytacji buddyjskiej pustki. Bez uciekania do Tybetu. Bez wspomagaczy. Takie dojrzewanie w słońcu jak winogrona i pomidory.
Jak jest jeszcze zielone, to jest zielone i będzie kwaśne i nie będzie smakować. A jak już będzie dobre, to będzie po prostu smakowało i tyle. Po prostu. Gotowe.
Wtedy takie wyczekane, ale nie spieszne, smakuje najbardziej, nawet jak jest małe.
I błogość, o tak, o błogości nie można zapominać.
W tej pustce nie ma braku, niczego nie brakuje. Na dany moment. Wszystko jest takie, jakie ma być.
Miękkość i łagodność, głębia. Czuję, że jestem energią. Czuję, że jestem świadomością. Mogę te poczucie zabrać ze sobą, gdziekolwiek jestem i przywołać w dowolnym momencie. Idę korytarzem i czuję, że jestem przestrzenią, swoja. I wokół mnie jest nic i wszystko.
Uczucie pustki, tuż przed zaśnięciem. Zawieszenie i brak zawieszenia. Opadanie i unoszenie się. Ale nie da się w tym stanie prowadzić auta, czy odpisywać na maile. Dlatego Bóg dał nam poczucie pustki tylko na chwilę. Żeby ten świat jakoś kręcił się, jak śpiewał Bułat Okudżawa.
Pusta pustka jest w głodzie, w tęsknocie, w nienasyceniu. Tam jest dziura, od której ciągnie wiatrem. Ona zasysa, jak trąba powietrzna. A w środku trąby jest jakby próżnia, nieruchome, ale groźne powietrze.
W błogiej pustce coś jednak jest. Tam jest pełnia. Kompletność. Niczego więcej nie trzeba. Wszystko mam. Nie szukam, nie zastanawiam się i cieszę się tym. To jest na chwilę. Ulotną. Być może inni mają inaczej. A może ktoś ma tak, jak ja.
Czy w pustce jest tekst? Jestem w tym stanie, czy nie jestem? Nie wiem. Tekst jest w centrum, w środku. Wypełnia mnie. Wypływa ze mnie, ze środka. Jest skupienie i jest flow. Bo w pustce jest dość ciasno. W zasadzie jest tam miejsce tylko na jedna rzecz. Jeśli piszę, to jest w niej słowo. Bieżące. Jeśli śpiewam, to jest w niej dźwięk. Jeden na ten moment.